Jakim prawem?

A jest to popęd równie mroczny jak bóstwo, w imię którego wprowadza się tego rodzaju regulacje. Bóstwo okrutne i bezlitosne, które zazdrośnie strzeże swej bezwzględnej władzy nad każdym biologicznym życiem (oczywiście z wyjątkiem tych sytuacji, kiedy to lekką ręką zezwalało swoim przedstawicielom na zabijanie heretyków albo czarownic). Bóstwo, które domaga się cierpienia bezsensownego, do niczego nieprowadzącego, pozbawionego jakiegokolwiek celu i wartości – tylko po to, żeby jego przedstawiciele mogli skutecznie dopełnić wymaganych czynności rytualnych. Bóstwo, które nie dość, że powołuje do istnienia organizmy, których jedynym przeznaczeniem jest umrzeć w męczarniach, to zarazem zakazuje wszelkich działań mogących tym męczarniom zapobiec. Zapobiec istnieniu, które będzie wyłącznie jednym wielkim pasmem udręki, niczym więcej. Czy ktokolwiek naprawdę wierzy w takie bóstwo? Być może. Nikt jednak, kto w nie wierzy, nie ma prawa – ani moralnego, ani jakiegokolwiek innego – wymagać takiej wiary od innych. Nikt też nie ma prawa robić ze swojej wiary powszechnie obowiązującego przepisu. Jeśli sam tego pragnie, może się do niej stosować, ale narzucać niczego innym mu nie wolno. Bo powtórzę: nie ma żadnych przesłanek, żeby sądzić, że takie bóstwo istnieje. I nie ma żadnych przesłanek, żeby irracjonalne fantazje wpływały na życie i zdrowie milionów kobiet, okrutnie w imię tych fantazji zmuszanych do kompletnie bezsensownego cierpienia.

Tomasz Stawiszyński - Co robić przed końcem świata

Using Format